Justyna w górach
Góry - pomysł na życie

Bo góry dają wolność (1/2)

Kocha góry, gdyż dają jej wolność i poczucie spełnienia. Weszła na Rysy i przeszła Orlą Perć, a na realizację czekają kolejne marzenia – ze słynnym Matterhorn na czele. O szczytach mniejszych i większych, potędze gór i walce ze słabościami opowiada nam Justyna, która na grani znalazła swój pomysł na życie.

Dlaczego góry?

Połknęłam bakcyla, gdy rodzice wysłali mnie na kolonie w góry. Miałam wtedy 11 lat i byłam jednym z młodszych dzieci. Nad Morskim Okiem padło pytanie, czy chcemy iść nad Czarny Staw. Zgodziłam się – jako jedna z piątki osób. I gdy zobaczyłam potęgę gór, to się w nich zakochałam. Myślę też, że mogę mieć to w genach, choć moja siostra i brat nie mają takiej pasji. Moja mama chodziła po górach. Już niestety nie żyje i gdy jestem gdzieś na szlaku to czuję, jakby była blisko mnie. Poza tym, od dziecka byłam aktywna, lubiłam biegać, jeździć na rowerze. Dziś też, choć jestem trochę po trzydziestce, dużo trenuję i nie zamierzam z tego rezygnować.

Co dają ci wędrówki po górach?

Przede wszystkim, poczucie wolności. Pozwalają też przekraczać bariery. Kiedy jestem na szlaku i nie mam już siły, to próbuję walczyć sama ze sobą, ze swymi słabościami, strachem, zmęczeniem. Ciało po prostu jest tak wymęczone, że czasami odmawia posłuszeństwa. Mimo to idę i jak dochodzę na szczyt to uświadamiam sobie, że mogę zrobić wiele. Przezwyciężyć to, co jest dla mnie ciężkie i trudne. Więc te wędrówki dają wolność i poczucie spełnienia.

Rysy
Rysy. Źródło: archiwum prywatne Justyny

Czyli stawiasz na aktywny wypoczynek – o ile możemy tu mówić faktycznie o wypoczynku?

Heh, no cóż, z gór nie wraca się wypoczętym. Mówimy oczywiście o bardziej wymagających trasach. Odpoczywasz jedynie psychicznie, bo totalnie zapominasz o wszystkim. Zmęczenie organizmu jest po prostu tak duże, że nie jesteś w stanie myśleć o czymkolwiek innym. Ale dla mnie to jest taki typ wypoczynku, z którego nigdy nie będę rezygnowała. I gdybym miała dużo pieniędzy i czas, to bym co chwilę jeździła w góry.

Niektóre z twoich osiągnięć są poza zasięgiem przeciętnego turysty. A czy te mniej wymagające trasy też są dla ciebie tak magnetyczne?

Kiedy mówię „góry”, to mam na myśli nie tylko te najwyższe szczyty. Dla mnie Tatry wygrywają, chociaż Karkonosze też są przepiękne. To jest właśnie przykład takich niższych partii, które nie wymagają aż tak dużego przygotowania. Bardzo fajny jest szlak od Pielgrzymów do Skalnego Stołu. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie oczywiście Rysy. Nie jestem w stanie tego opisać. Zdobywałam je w czasie, gdy na dole było mleko, bardzo kiepska widoczność. Ale wystarczyło wejść trochę wyżej, by moim oczom ukazała się cała ściana gór. Poczułam wtedy coś niewyobrażalnego. Nie jest łatwo upolować widok szczytów wyłaniających się z warstwy chmur – a mi się to udało. Nie dziwi mnie więc, że przy tych wspomnieniach nawet do urokliwych Pienin mam mniejszy sentyment.

Ale nie przepadam za komercyjnymi kierunkami, takimi jak Kasprowy Wierch, Giewont czy Śnieżka. Nie kręcą mnie miejsca, na które można wjechać, przez co nie traktuje się ich poważnie. Oczywiście nie krytykuję tego, każdy poznaje góry tak, jak chce. Ale ja w tym nie widzę pasji ani zaangażowania. Uważam, że wyciągi czy zaprzęgi to rozwiązania dla osób, które rzeczywiście nie są w stanie wejść samemu – chorych czy z niepełnosprawnościami. No bo co jest fajnego w tym, że jedziesz w góry i wjeżdżasz niemal na sam szczyt?

W górskich wędrówkach podobno towarzyszy ci pies?

Tak, po górach chodzę z psem – choć oczywiście nie po wszystkich. Moja Lucy była już na przykład sześć razy na Śnieżce. Raz była zimą w Zakopanem i na Gubałówce. Poza samym charakterem szlaku, są też regulacje prawne. Akurat po Karkonoszach można chodzić z psem, ale w Tatrach to jest zabronione ze względu na dzikie zwierzęta. Wchodząc od strony słowackiej psiaka można zabrać też na Rysy. Lucy to wspaniały kompan do takich wędrówek. Ma już 13 lat i jestem z niej dumna widząc, jak walczy razem ze mną i idzie twardo pod górę. To jest to takie cudowne uczucie!

Pies w górach
Justyna i Lucy w Karkonoszach. Źródło: archiwum prywatne Justyny

Pomówmy o przygotowaniu do wędrówek w góry. Co się liczy?

Przede wszystkim musisz mieć bardzo dobrą wydolność, która daje możliwość pokonywania długich dystansów pod górę. Czasem te wzniesienia są tak ostre i długie, że ciężko jest oddychać. Tym samym liczy się dobre przygotowanie tlenowe. Trzeba dużo jeździć na rowerze i robić cardio.

Obok przygotowania motorycznego istotne jest odpowiednie przygotowanie psychiczne. Trzeba być odpornym na ekspozycję – na takie sytuacje, że obok ciebie jest grań, kamienie spadają, a ty idziesz. Nie możesz mieć w sobie strachu, tylko z tym walczyć, panować nad emocjami.

No i sprzęt – jest ważniejszy, niż niektórzy myślą. Dużo ludzi używa kijków. Ja akurat nie i sądzę, że by mi przeszkadzały. Lubię mieć swobodne ręce. Ale najważniejsze w górach są dobre buty. Kiedyś w maju miałam sportowe obuwie i spontanicznie postanowiłam wejść na Giewont. Oczywiście weszłam i zeszłam, ale wróciłam z siniakami i bez paznokci u stóp. Także, choć to nie jest tani zakup, w buty warto zainwestować. Ponadto, liczy się kurtka przeciwdeszczowa, plecak, czapka, bardzo dobre rękawiczki, bielizna termiczna i skarpetki. Pamiętajmy, że nawet jak na dole jest ciepło, to w wyższych partiach może leżeć śnieg. No i wygodne bidony na wodę. I tu taka ciekawostka – np. na Orlą Perć trzeba wziąć minimum 4 litry wody. To wbrew pozorom bardzo duży ciężar, który trzeba wtargać na górę. A w górach kark i plecy od plecaka potwornie bolą!

Czytaj drugą część rozmowy z Justyną