Spotter Piotr Bożyk - Black Knigths podczas Air Show
Grupa Black Knigths podczas pokazu. Fot.: Piotr Bożyk

Ja, spotter. Opowiada Piotr Bożyk

Spotterzy pomagają nam lepiej poznać branżę lotniczą. To dzięki nim możemy oglądać zdjęcia prezentujące statki powietrzne na ziemi i w powietrzu. Ich pasja wymaga jednak nie tylko znajomości fotografii, lecz również cierpliwości i wytrwałości. O spotterskim życiu, robieniu zdjęć i „polowaniach” na samoloty, ale także o tym, czy na spottingu można zarobić, rozmawiamy z Piotrem Bożykiem – spotterem, dziennikarzem i pasjonatem lotniczym.

Jesteś spotterem. Kiedy stało się to twoim pomysłem na życie?

Lotnictwem interesuję się od dziecka. Natomiast pierwsze zdjęcie samolotu zrobiłem mając 8 – 9 lat, jeszcze aparatem na kliszę. Często jeździłem do ciotki do Hamburga i pierwsze moje „wystawania” pod płotem – jakkolwiek to zabrzmi – zaczęły się właśnie tam. To były lata 1994, 1995. Takie były początki jako spotter. A tak już na serio spottingiem zająłem się na studiach w Krakowie. Po raz pierwszy na spotting wybrałem się na krakowskie Balice w marcu 2006 roku – i tak zostało do dziś.

Spotting kojarzy się z robieniem zdjęć samolotom. Lecz czy spotting lotniczy to tylko statki powietrzne, czy może dotyczyć też np. życia lotniskowego?

Myślę, że spotting nie musi ograniczać się do statków powietrznych. Spotter jak najbardziej może pokazywać ogólnie lotnictwo – czyli od wieży kontroli ruchu lotniczego, przez terminal lotniska, po kwestie samej obsługi lotniskowej.

Czy jest polski odpowiednik słowa „spotter”?

Raczej nie ma takiej polskiej nazwy. Osoby spoza branży nazywają nas czasem podglądaczami, malarzami na drabinach czy malarzami pod płotem. Ale ze stricte polskim określeniem się nie spotkałem. Ewentualnie po prostu – fotograf lotniczy.

Czy ten „malarz lotniczy” jest traktowany jako negatywne określenie?

Myślę, że nikt się nie obrazi, bo sami spotterzy tak o sobie mówią. Więc jeżeli publikują zdjęcia z podpisem: „kilku malarzy pod płotem” to sądzę, że te określenia są traktowane żartobliwie. To taki żargon wewnętrzny.

Jak układa się współpraca na linii spotterzy – porty lotnicze?

To tak naprawdę zależy od danego lotniska. Część ma bardzo ładnie przygotowane miejsca dla spotterów, na innych ten temat w ogóle nie istnieje. W niektórych portach były różne plany, z których nic nie wychodziło. Te kwestie są bardzo zróżnicowane w samej Europie – niektóre kraje podchodzą bardziej w porządku do spotterów, w innych podejście jest negatywne i „kontrolne”.

Airbus A220 linii SWISS w Zurychu. Fot.: Piotr Bożyk
Airbus A220 linii SWISS w Zurychu. Fot.: Piotr Bożyk

A w Polsce? Możecie liczyć na jakieś udogodnienia?

W Gdańsku czy w Katowicach są przygotowane specjalne platformy, górki dla spotterów. Może tam przyjść każdy – obojętnie, czy jest się spotterem, czy chce się tylko popatrzeć na samoloty. Szykowano je we współpracy z lotniskiem. Władze – chyba w Gdańsku, jeśli dobrze pamiętam – pierwsze wyciągnęły do spotterów rękę w tym temacie. W Katowicach już stowarzyszenie prowadziło dialog z lotniskiem, by takie górki powstały.

Ogólnie mówiąc – najlepszy efekt mamy wtedy, gdy spotterzy dogadują się z lotniskiem i pokazują miejsca, gdzie warto przygotować górki. Chodzi między innymi o światło, by fotograf nie stał pod słońce – choć oczywiście nie da się na niektórych lotniskach uniknąć tego problemu – i by te zdjęcia wychodziły dobrze, niezależnie od pory dnia.

Niektóre lotniska zgodziły się też zrobić tak zwane „lens holes” (specjalne otwory w płotach, ułatwiające zrobienie zdjęcia – przyp. red). W Warszawie takie udogodnienia są między innymi przy płycie postojowej cargo i przy krzyżówce pasów od strony Palucha. To było właśnie dogadywane ze spotterami – jakie miejsca lotnisko może wyznaczyć i czy otwory w tej lokalizacji będą spełniały swoją rolę. Musi być pełna współpraca obu stron w tym zakresie, żeby osiągnąć zamierzony efekt.

Wróćmy do ciebie. Gdzie robisz zdjęcia?

Kiedyś, gdy coś ciekawego przylatywało, jeździło się troszeczkę po Europie czy po różnych lotniskach w Polsce. Teraz, ze względu na ograniczenia czasowe i pracę, już nie da się tego wszystkiego pogodzić. Nie mogę już stwierdzić, że „a, wyskoczę sobie jutro, bo przylatuje coś fajnego w Katowicach, Berlinie czy Amsterdamie”. Za to moje obecne miejsce pracy pozwala mi doskoczyć do samolotów szybciej niż innym.

Skąd spotterzy wiedzą, gdzie i kiedy pojawić się z aparatem?

Tu dużo się zmieniło na plus w ostatnich latach. Większość rejsów i planów lotu jest już w aplikacji Flightradar24, więc można się lepiej przygotować do zdjęć. Media społecznościowe też przyspieszyły przepływ informacji. Oczywiście, tym informacjom nie można w stu procentach wierzyć, bo rejsy specjalne, wojskowe czy VIP mogą wystartować w dowolnej chwili. Ale porównując obecne czasy do dawnych – to jest niebo a ziemia.

Kiedyś upolowanie lotniczej ciekawostki było wyczynem. Jeszcze jakieś 15 lat temu na FR24 pojawiało się raptem 30 – 40 proc. latającego ruchu. Nie wszystkie samoloty były wyposażone w transpondery nadające sygnał odbierany przez Flightradar24. Dziś praktycznie 98 proc. cywilnych statków powietrznych jest widocznych w tej aplikacji. Widać też sporo lotów wojskowych, więc takie polowanie stało się łatwiejsze. Natomiast kiedyś jechało się w ciemno na daną godzinę i czekało. I albo samolot uciekł wcześniej, albo były sytuacje, że mimo trzech – czterech godzin czekania gdzieś się na chwilę poszło czy zgłodniało, i akurat w tym czasie samolot odleciał.

Flightradar24, media społecznościowe, jakie jeszcze narzędzia okazują się przydatne?

Dziś możemy posłuchać Live ATC (korespondencji radiowej między pilotami a kontrolą ruchu lotniczego – przyp. red.) nawet z telefonu. Ale oczywiście, warto mieć też swój skaner radiowy. Jest przydatny, gdy się zmienia kierunek startów i lądowań. Przydaje się też, gdy na lotnisku jest wojskowy samolot, którego nie widać na żadnym z radarów dostępnych zwykłemu śmiertelnikowi. Dzięki skanerowi możemy posłuchać groundu warszawskiego i wiemy, kiedy oczekiwany gość zacznie kołowanie. Takie narzędzie jest szczególnie przydatne przy mniejszych lotniskach.

Grupa Akrobacyjna ŻELAZNY w Suwałkach. Fot. Piotr Bożyk
Grupa Akrobacyjna ŻELAZNY podczas pokazu w Suwałkach. Fot. Piotr Bożyk

Mówiłeś o czekaniu i dłuższych wyjazdach. Szykowałeś się do nich jakoś szczególnie?

Na dłuższe wyjazdy warto zabrać ubrania nieprzemakalne, jakieś jedzenie, termos z piciem – zwłaszcza zimową porą. Ale szczerze mówiąc, w większości przypadków jechało się na totalnym freestyle’u i dopiero po misji zakończonej sukcesem – lub nie – szło się coś zjeść.

Które z twoich „polowań” utkwiły ci w pamięci?

Takie najdłuższe moje oczekiwanie było chyba na odlot jednego samolotu El-Al w Warszawie, gdy spędziłem pięć czy sześć godzin pod płotem. Ale zdarzały się też gorsze warunki pogodowe. Pamiętam oberwanie chmury, gdy się cieszyłem, że byłem pod płotem samochodem. Natomiast później, wyjeżdżając, zakopałem się i ratował mnie nasz Sokolnik z lotniska – jegomość o imieniu Wojtek. Pomógł mi wyjechać, wyciągnął mnie swoim Land Roverem z tego błota.

Były też wyjazdy ze znajomymi spotterami do Wiednia czy Pragi. Raz wybrałem się do Lipska, to był przylot chyba An-22 po dłuższym remoncie. I wtedy działało to tak: padało hasło, że samolot ma przylecieć o 5 rano, i na tę 5 rano należało dotrzeć do Lipska. I było oczekiwanie!

Oczywiście, samolot nie zawsze przylatywał o czasie. Jak się opóźniał, to nawet lepiej. Ale kiedyś z Hamburga latające obserwatorium na pokładzie Boeinga 747SP, tzw. SOFIA, niestety odleciało troszkę przed czasem. To był wielki zawód.

W Polsce też było sporo takiego polowania na samoloty cargo. Wspomnień i historii mam bardzo dużo.

Monetaryzacja tego pomysłu na życie. Czy na spottingu można zarobić? Z jakim przeznaczeniem robisz zdjęcia?

W Polsce zarobek na zdjęciach to ciężki temat. Mam wrażenie, że lotniska i firmy lotnicze spowodowały, że autorzy oddają zdjęcia za darmo lub za jakieś gadżety tylko po to, by lotnisko mogło pochwalić się w mediach społecznościowych jakąś ciekawostką przylatującą danego dnia. Oczywiście, część takich publikacji była na zasadzie współpracy ze stowarzyszeniami, np.: my dajemy wam możliwość wejścia na płytę i zrobienia zdjęć z miejsc niedostępnych, a Wy udostępniacie nam swoje dzieła.

Większość redakcji raczej chce przejąć fotografię i umieścić ją w artykule tylko za symboliczne podpisanie autora. Czasem te zdjęcia są brane nawet bez pytania i zgody fotografa. Ale lotniska na szczęście, biorąc od ludzi, pytają o zgodę na wykorzystanie. A przy większych zagadnieniach, typu wykorzystanie do reklamy czy na stronę internetową, pewnie są to odpłatne umowy, może barter.

Natomiast ogólnie, w Europie Zachodniej czy w USA bardziej można z tego wyżyć. Stamtąd kilka razy miałem zapytania o zdjęcia i od razu padała informacja, że jakaś firma czy gazeta potrzebuje danego zdjęcia, wypatrzonego na którymś z portali. Podpisywaliśmy umowę i przychodził przelew za wykorzystanie tej fotografii. Także to na pewno jest bardziej ucywilizowane na zachodzie Europy i w USA. Tam są wszyscy wyczuleni na prawa autorskie. Redakcje też dają jakieś symboliczne 5 – 10 dolarów za zdjęcie, ale płacą.

Natomiast u nas to jest już problem. Jak się pisze artykuł i dodaje zdjęcia, to i tak dostaje się za to raczej wierszówkę. Zdjęć, które sprzedałem do polskich redakcji na okładkę czy rozkładówkę, było dokładnie pięć. Tak więc w Polsce ciężko byłoby zarobić tylko na zdjęciach.

Co zatem jest nobilitującego dla spottera?

To, że udało się sfotografować jakąś naprawdę ważną rzecz. Albo nowe, świeże malowania na samolotach. Także to, że zdjęcie ukazuje się na głównej stronie takich portali jak planespotters, airliners.net, jetphotos, i że do tego ma dużo wejść. A jeszcze bardziej, gdy jego zdjęcie podoba się całemu teamowi screenerów z tych portali, dzięki czemu trafia na dobę do zdjęć wyróżnionych. To wszystko daje nobilitację bo sprawia, że ktoś może mieć dużo wyświetleń, jest zauważany i staje się popularny w środowisku spotterów.

A twoje zdjęcia gdzie można oglądać? Z czego jesteś dumny?

Ja już po tylu latach robienia zdjęć mam inne podejście. Nie robię ich pod kątem portali, bo tam nie ma takiej wolności do pokazywania lotnictwa z innej strony. Jest też czepliwość o jakość. Gdy zdjęcie jest na przykład ciut gorsze jakościowo, ale ma bardzo fajny kadr, to i tak  już nie wejdzie na taki portal.

Także tu sądzę – i widzę też po wielu kolegach – że z wiekiem przychodzi inne spojrzenie na tę fotografię. Zmniejsza się pogoń za byciem na jakimś portalu, za wyróżnieniami. Robimy to na własne strony, profile na Instagramie czy Twitterze.

Ile zdjęć liczy twoja kolekcja?

Wszystkich swoich obrobionych zdjęć, gotowych do użytku, mam ponad 50 tysięcy. Do tego mam jeszcze 20 – 30 tysięcy zdjęć, które czekają na jakiś wolny czas, w którym je przejrzę i coś z nimi zrobię.

Boeing 737 MAX 10 i Boeing 777X. Fot. Piotr Bożyk
Boeing 737 MAX 10 i Boeing 777X. Fot. Piotr Bożyk

Powiedzmy szczerze – często te zdjęcia są do siebie bardzo podobne, różnią się tylko fotografowanym samolotem. Czy te kadry się nie nudzą?

Trochę się pewnie nudzą. Ale to też zależy, do czego ci są potrzebne te zdjęcia. Część osób fotografuje np. regi, czyli całą flotę przewoźnika, np. LOT-u – ale niekoniecznie musi te zdjęcia gdzieś publikować.

Ja wiem ze swojego doświadczenia, że czasem warto podnieść aparat i zrobić zdjęcie, bo nie wiadomo, jakie będą losy danego samolotu. Miałem sytuacje, że nie planowałem robić zdjęć jakichś samolotów, choć i tak sięgnąłem po aparat. Potem się okazało, że to były ostatnie zdjęcia danej maszyny, jakie zostały, bo uległa ona katastrofie. Mam w kolekcji kilka takich bizjetów.

Także stojąc pod płotem myślisz, że w takim samolocie nie ma nic nadzwyczajnego, że pewnie jeszcze nieraz przyleci. Np. Cessna, która spadła latem 2022 roku do Morza Bałtyckiego – zrobiłem jej zdjęcie w Warszawie. Została taka „pamiątka”. Chociażby dla potomnych, dla zbieraczy informacji o statkach powietrznych – to też ma znaczenie, że był taki samolot i jakie nosił barwy.

Także wracając do pytania – oczywiście, że to się pewnie nudzi. I po sobie widzę, że te kadry są powtarzalne, zwłaszcza jeśli się robi zdjęcia z tego samego miejsca. Dlatego poszukuje się czasem innego kąta, innego kadru. Dłuższym obiektywem można też zrobić coś nietypowego z zoomem – a to już daje inne spojrzenie na taki samolot.

Na zakończenie – czego ci najbardziej brakuje w swojej kolekcji?

Mi zawsze uciekał Lockheed C-5 Galaxy. Widziałem go wiele razy, w Paryżu podczas pokazów lotniczych nawet go zwiedzałem, zobaczyłem kokpit –  ale nigdy nie widziałem startu ani lądowania tej maszyny.

Ze starszych modeli to DC-8, który regularnie wozi z USA do Katowic cargo dla Ukrainy. Jest to już tylko jedna z kilku latających sztuk na świecie. No i Concrode. Widziałem jego start w Nowym Jorku, ale nie dane mi było zrobić mu zdjęcia. W przeciwieństwie do DC-8, to się już niestety nie zmieni.

jak zostać spotterem? Na to pytanie Piotr Bożyk odpowiedział nam we wcześniejszej rozmowie. Zapraszamy do lektury!

 


Piotr Bożyk - spotter, dziennikarz i pasjonat lotniczy

Piotr Bożyk – spotter i pasjonat lotnictwa od najmłodszych lat. Od 15 lat także dziennikarz lotniczy oraz pracownik branży lotniczej z wieloletnim stażem.