Jak się żyje w Andaluzji?
Andaluzja - słońce, wino i uśmiech. Fot. Archiwum prywatne Moniki

50 twarzy Andaluzji, czyli jak się żyje na Costa del Sol (1/2)

Jak się mieszka w miejscu, gdzie przez 10 miesięcy w roku świeci słońce, kuchnia zachwyca, a do morza i gór jest rzut beretem? Wie to Monika, która sześć lat temu przeprowadziła się na południe Hiszpanii do Marbelli. Dla Pomysłu Na Życie mówi o tym, jak się żyje i pracuje w Andaluzji, oraz z czym musi się liczyć Polak, który w przenosinach na Costa del Sol widzi swój pomysł na życie.

Dziś Twoim domem jest Marbella. Zacznijmy jednak od początku – dlaczego Andaluzja, dlaczego Hiszpania?

Zawsze mnie ciągnęło do Hiszpanii. Jeździłam tam już w wieku osiemnastu lat na trzymiesięczne wakacje. Pracowałam i uczyłam się języka. Potem pojechałam na rok na Erasmusa do Grenady.

W Hiszpanii byłam zauroczona, ale pomysł przeprowadzki urodził się przez chłopaka. Miałam plan, że po studiach przeniosę się do niego na Wyspy Kanaryjskie. Potem on się przeprowadził do Madrytu, to miałam jechać tam. W końcu jednak związek się rozpadł ale doszłam do wniosku, że nie potrzebuję Hiszpana, by się przeprowadzić do Hiszpanii. I tak się stało – przeprowadziłam się w połowie 2017 roku.

Jak wspominasz swoje początki w Hiszpanii? Trudno Ci było znaleźć pracę?

Miałam znajomych w Grenadzie i tam się zaczepiłam do pracy przy imprezach i wycieczkach dla Erasmusów. Od tego zaczęłam. Praca jako taka była marna – pracowałam dużo i mało zarabiałam, ale ogólnie było bardzo fajnie. Miałam wtedy 27 lat i byłam w momencie, że gdy płacili mi za nadgodziny w piwach, to wtedy jeszcze mi to się wydawało zabawne i fajne. W końcu to mi się znudziło. Niskie wynagrodzenie to jedno, ale też żyłam na pełnych obrotach. Pracowałam w ciągu dnia, w nocy i w weekendy. To było szalone! Browary nie rekompensowały tych nadgodzin.

O zarobkach jakiego rzędu mówimy, żeby je odnieść do polskich realiów?

Byłam w stanie odłożyć, choć ja w ogóle jestem bardzo oszczędna. Moje główne wydatki to imprezy – a one były częścią pracy. Zarabiałam 900 euro za jakąś chorą liczbę godzin. Wynajmowałam pokój za 200 euro już z rachunkami, gdzie miałam fantastyczne współlokatorki. Grenada to studenckie miasto, nie jest droga. Wiadomo – było to kilka lat temu, wojna w Ukrainie bardzo mocno wpłynęła na koszty najmu. Ale byłam w stanie odłożyć na tyle, by w pewnym momencie rzucić pracę i pojechać na objazdówkę po Ameryce Południowej. To nie były jakieś szalone pieniądze, ale 4000 euro się uzbierało.

Odważna decyzja. Planowałaś wrócić do Hiszpanii, czy postanowiłaś zobaczyć, co życie przyniesie?

Zupełnie wtedy nie wiedziałam, czego chcę. Nie wiedziałam, czy jadę na dwa miesiące, pół roku czy rok. Myślałam, że raczej wrócę do Hiszpanii, ale byłam na wszystko otwarta. W końcu w Argentynie poznała chłopaka, z którym miałam polecieć do Hiszpanii. Przeniosłam się tu ponownie w lutym 2020 roku, tuż przed pandemią.

Przejdźmy do regionów. Hiszpania to duży kraj – dlaczego akurat Andaluzja?

Od początku wiedziałam, że chcę wrócić do Andaluzji – bo jest świetna! Tylko już nie miała to być Grenada. W Grenadzie nie ma za bardzo pracy. No i chciałam morze. Zaważyło też to, że udało mi się zdobyć pracę. Przeszłam rekrutację online i jechałam niemal na ugraną posadę. I tak znalazłam się w Marbelli, 60 km od Malagi.

To mówiąc o pracy…

To trochę rollercoaster. Tamta mi się nie podobała, zmieniłam na inną. Tę drugą z kolei straciłam, bo przyszła pandemia… Teraz mam już piątą pracę od przeprowadzki do Marbelli.

Andaluzja - góry i morze
Okolice Marbelli zachęcają do trekkingowych wycieczek. Fot: Archiwum prywatne Moniki

Pomówmy szerzej o tym, jak wygląda rynek pracy w Andaluzji – w Marbelli. Jakiego typu zajęcia może szukać ktoś z Polski na start? Czy trzeba znać język hiszpański, czy wystarczy angielski?

Podkreślmy to, że ja dobrze mówię w dwóch językach. Hiszpański jest dla mnie już jak język ojczysty, a angielski znam na poziomie C2. To jest brama do pracy w Hiszpanii. Jeśli nie mówisz w żadnym z tych języków, to nie masz tu czego szukać. Możesz iść na zmywak, ale kandydatów na zmywak też jest dużo. Są oczywiście firmy, gdzie sam hiszpański nie jest wymagany. W miejscach, gdzie ja pracowałam, ludzie nie mówili w tym języku. To były takie zajęcia typu Fraud Investigation, obsługa klienta, prowadzenie kont itp. Podstawą w tego typu pracach jest język angielski, a wszystkiego innego jesteś w stanie się wyuczyć.

Mi to zajęcie nie odpowiadało i po miesiącu przeszłam do firmy polskiej, która organizowała zajęcia osobom przyjeżdżającym tu na praktyki. Firma dostawała budżet z Unii Europejskiej, a my za te pieniądze znajdowaliśmy praktykantom mieszkania i praktyki. To znów była praca fajna, ale marnie płatna. No i wraz z pandemią skończyły się tego typu projekty. Potem zatrudniłam się jako Office Manager. I do tej posady już potrzebowałam znać język angielski i hiszpański.

I to jest twoje obecne zajęcie?

Nie. W Hiszpanii jest tak, że pierwszą umowę dostaje się na rok. Ja pechowo, na dwa tygodnie przed końcem kontraktu, zerwałam więzadła grając w siatkówkę. Przez rok miałam straszne przejścia z kolanem. Operowano mi je cztery razy i myślałam, że wrócę do Polski. Umowy oczywiście mi nie przedłużono. Potem przez chwilę w czasie pandemii zaangażowałam się w projekt dotyczący testów PCR. Zaczęłam też z powrotem uczyć hiszpańskiego i angielskiego.

Uczysz Polaków w trybie online. Czy zarobki za taką działalność pozwalają na utrzymanie się w Marbelli?

Nie, to jest zajęcie dorywcze. W czasie, gdy miałam problemy z kolanem, dostawałam też zasiłek.

Rozwińmy ten temat – czym  jesteś objęta pracując w Hiszpanii? Na co możesz liczyć, gdy przytrafia się taki wypadek?

Jeśli rozliczasz tu podatki, to masz zasiłek w razie bezrobocia i w przypadku tymczasowej niepełnosprawności. To było 1000 euro miesięcznie. To dużo i nie dużo.

Przechodzimy płynnie do pytania o koszty życia w Marbelli.

Ja za bardzo ładne mieszkanie płacę 600 euro. Mam salon, sypialnię, oddzielnie kuchnię, basen, garaż, spory taras. Ale moja koleżanka, która mieszkała na tym samym urbanisacion – niewielkim osiedlu kilku bloków ze wspólnym basenem – płaciła już 1200 euro. To była jednak duża kwota. Uważam, że gdybym ja się wyprowadziła, to mój właściciel by podniósł opłaty na jakieś 900 euro.

To czemu tobie nie podnosi czynszu?

Mamy kontrakt spisany na pięć lat. Z drugiej strony, ja jestem dobrym najemcą. Bardzo dbam o to mieszkanie i jestem takim typem, jakiego tu wszyscy chcą – singielka, bez dzieci i zwierząt, ze stałą pracą, płaci na czas, utrzymuje porządek.

Jeśli chodzi o lokalizację…

… to jest bardzo dobra, mam 15 minut do morza. Oczywiście, samochód to konieczność. Jak się mieszka w Marbelli to raczej trzeba mieć samochód lub skuter. Korki? Owszem, są spore, szczególnie latem, gdy się tu wszyscy zjeżdżają. Ja mam to szczęście, że jadę pod prąd. Obok, bo 15 minut piechotą, mam też Puerto Banus. To taka dzielnica, trochę jak Monaco. Przedmieścia Marbelli, gdzie ludzie chodzą na imprezy.

Jak się żyje w Andaluzji?
Andaluzja – słońce, wino i uśmiech. Fot. Archiwum prywatne Moniki

Czytaj drugą część rozmowy – Polka w Andaluzji.