Fryzjer - urodzony z nożyczkami

Urodzony z nożyczkami

Łukasz nie wygląda jak stereotypowy fryzjer. W jego stylu ubierania, wyglądzie i opowiadanych przeżyciach więcej jest chłopaka z osiedla, niż artysty, pasjonującego się strzyżeniem ludzi. Pozory jednak lubią mylić, czego nasz bohater jest najlepszym przykładem. Przed nami staje bowiem fryzjer z krwi i kości, który chętnie opowiada o tym, jak prosty pomysł okazał się jego sposobem na życie i z jakimi przeciwnościami przyszło mu się zmierzyć.

Łukasz wchodzi do pracy lekko spóźniony. Nie ma z tym jednak problemu – jak sam mówi, ze swoimi klientami jest dogadany. Znają go i wiedzą, że może mieć czasem drobny poślizg czasowy. To zresztą przywilej pracy „na swoim” – nikt nie stoi nad tobą z batem, jeśli przyjdziesz parę minut po czasie. Niemniej jednak Łukasz ma świadomość, że zaletą mistrzów fryzjerstwa jest skrupulatność, punktualność i dyscyplina. Toteż cały czas nad sobą pracuje. Ma trzydzieści dwa lata, z czego siedemnaście spędził z nożyczkami w ręku. Te blisko dwie dekady wiele go nauczyły – nie tylko zawodu, ale też wiary w siebie, szacunku do pracy, a przede wszystkim przekonania, że jeśli naprawdę czegoś chcesz i naprawdę kochasz to robić, powinieneś do tego dążyć mimo wszelkich przeciwności losu.

Fryzjer od dziecka

Swoją przygodę z fryzjerstwem zaczął wraz z końcem podstawówki. Pamięta, że zawód fryzjera zawsze dobrze mu się kojarzył. Kiedy wychodził z nową fryzurą, czuł się fajnie, świeżo. Pomyślał, że też chciałby robić coś takiego konkretnego, co pozwala ludziom dobrze się czuć i wyglądać. Zainteresowanie, jak na piętnastoletniego chłopaka z okolic „Trójkąta Bermudzkiego” na warszawskiej Starej Pradze, pozornie nietypowe. Łukasz z uśmiechem przyznaje, że do zawodu przyciągały go też dziewczyny, fryzjerki. Wszystkie ładne i zadbane. Gdy poszedł na trzy lata do zawodówki o profilu fryzjerskim, na całą klasę było tylko kilku chłopców. Nie trudno się domyśleć, że z dużym sentymentem wspomina tamten czas, kiedy mógł bez większych starań otaczać się płcią piękną.

Równolegle z dobrą zabawą szła jednak nauka fachu. Początkowo bez większych sukcesów i wiary w siebie, Łukasz działał jako osiedlowy fryzjer i za darmo strzygł kolegów sąsiednich blokó. W latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku fryzury nie były tak wyszukane, jak dzisiaj. Przełom stanowiło rozpoczęcie praktyk, jeszcze w czasie zawodówki, w Hotelu Europejskim. Wówczas duże i bogate salony fryzjerskie nie były powszechne, a większość fryzjerów strzygła w małych, blokowych obiektach piwnicznych. Hotel Europejski był za to miejscem, gdzie specjalnie na strzyżenie przyjeżdżali ludzie obracającymi dużymi pieniędzmi, także z półświatka, warszawskie elity czy gwiazdy telewizyjne. Przekładało się to na zarobki pracowników, co też rzucało się w oczy. Obracanie się w takim towarzystwie skutecznie niwelowało stereotypowe spojrzenie na fryzjera jako zniewieściałą osóbkę. Panowie, z którymi w tamtych latach współpracował, przypominali mu bardziej warszawską ferajnę, bywalców kasyn obwieszonych łańcuchami i otoczonych pięknymi kobietami. Wydawało mu się, że tak właśnie wygląda życie męskiego fryzjera. Choć rzeczywistość, jak lubi to czynić, z biegiem lat zweryfikowała ten pogląd, Łukasz był zauroczony strzyżeniem. W tamtym okresie też utwierdził się w przekonaniu, że może myśleć o fryzjerstwie jako o swoim przyszłym, stałym zajęciu.

Prawdziwe życie i kariera jako fryzjer miały się zacząć po zawodówce. Tymczasem przyszło się zmierzyć z ciężkim rynkiem pracy. O zatrudnienie nie było łatwo tym bardziej, że obowiązywał jeszcze wówczas pobór do wojska i pracodawcy widzieli w kimś z nieuregulowanym stosunkiem do służby wojskowej potencjalnego poborowego. Dziś młodzież nie ma tego problemu, może ubiegać się o pracę od razu po zakończeniu edukacji. Doświadczenia Łukasza z tamtego okresu to jedynie umowy na przysłowiową „gębę” za skromne pieniądze i pracodawcy, próbujący oszukać nowego pracownika na każdym kroku. Jednym słowem, nic satysfakcjonującego.

Tak też, przyjmowany niechętnie na krótkie okresy i za niewielkie pieniądze, a z drugiej strony poganiany przez rodzinę, Łukasz w końcu sam zgłosił się do wojska, aby uregulować tę kwestię. Dziś przyznaje, że to była bardzo dobra decyzja. Wojsko nauczyło go wiary w swoje umiejętności. Zrozumiał też, że jako fryzjer może faktycznie zarabiać. W pierwszej jednostce miał nawet z tego powodu problemy, gdy oskarżono go o uprawianie nielegalnego procederu za strzyżenie po kątach i odebrano maszynkę. Za to w drugiej jednostce, gdzie nie było innego fryzjera, żył jak król. Chodził otwarcie z maszynką po terenie, cieszył się większą swobodą niż inni poborowi, a do tego od każdego strzyżenia brał „po piątaku”. Nabrawszy nowej energii do wykonywania zawodu, za wyprawkę z wojska kupił brzytwę, maszynkę i inny sprzęt fryzjerski i wkroczył w nowy etap życia.

Na nowej drodze

Czy chciał wrócić do Hotelu Europejskiego, do pracy u swojego mistrza, Pana Zygmunta, o którym nadal mówi jedynie w superlatywach? Pewnie tak, ale obrał inną drogę. Zapewne słusznie – wszak pracownik wracający do miejsca, gdzie odbywał praktyki, zawsze będzie postrzegany tam jako uczeń. Ponadto Łukasz zaczynał rozumieć, że dostatnie życie jego nauczycieli wynikało z przez lata wyrabianych znajomości, kontaktów, a jednocześnie doskonałego fachu i dokładności przy pracy. Postanowił więc ruszyć w swoim kierunku, budując od zera własną markę jako niezależny fryzjer. Pierwszym etapem zarabiania na fryzjerstwie było zaprzestanie strzyżenia za darmo. Wtedy, jak to z reguły bywa w takich sytuacjach, lista dobrych znajomych momentalnie się skurczyła. Pojawiła się za to możliwość pracy w jednym salonie na warszawskim Ursynowie. Pani Lidka, u której czteroletnie zatrudnienie wniosło w życie młodego fryzjera nieocenione doświadczenie, nadal jest wspominana bardzo ciepło. Trudno się dziwić: pierwsza praca, która pozwala się rozwijać, każdemu zostaje w pamięci.

I tak też mijały dni, tygodnie i miesiące. Pewność siebie rosła, kształtował się własny styl. Na wszystko to potrzeba czasu. Wbrew ludziom, którzy w niego nie wierzyli, krytykowali i skreślali na starcie, zwykły chłopak z osiedla wyrobił sobie dobrą markę. Cierpliwy, skrupulatny, z każdym dniem coraz bardziej cenił swoją pracę. Coraz bardziej też ją lubił i podniecał się nowymi sukcesami.

Łukasz z wielką pasją w głosie opowiada o swoich pierwszych klientach, potknięciach i kłodach, jakie rzucano mu pod nogi oraz pracy, jaką musiał włożyć, by porażki obrócić w sukces. Sam przyznaje, że praktyki w Hotelu Europejskim u Pana Zygmunta nauczyły go perfekcjonizmu. Nie potrafi odejść od fryzury jeśli nie uważa, że każdy włosek jest idealnie przycięty albo kiedy kolor nie zgadza się z jego oczekiwaniem.

Fryzjer męski, fryzjer damski

Z czasem wyspecjalizował się w strzyżeniu męskim. Ambicja nie pozwoliła jednak pozostać w miejscu i postanowił ruszyć dalej – nauczyć się fryzjerstwa damskiego. A to, jak się okazuje, już nie było takie proste. Potraktowano go z pewnym pobłażaniem. Mimo szczerych chęci i niekłamanego zapału do nauki, jego pomysły strzyżenia kobiet nie padły na podatny grunt. Postanowił więc zmienić miejsce pracy, by móc dalej się rozwijać.

I tak trafił do kolejnego salonu, po przeciwnej stronie Warszawy. Nie mając żadnych znajomości, udało mu się wynegocjować trochę lepsze warunki od pozostałych pracowników. Miał jednak szczęście – pracujące tam dziewczyny chętnie wzięły go pod skrzydło i zaczęły uczyć fryzjerstwa damskiego.

Trudno oddać przejęcie i radość, jaka pojawia się w głosie Łukasza, gdy schodzi na ten temat. Godzinami może opowiadać o fryzurach, pasemkach, farbowaniu, dobieraniu kolorów. Jest zadowolony, gdy coś mu się uda i jeszcze bardziej, gdy kobiety do niego wracają. Zaczął trenować w domu, a jednocześnie w pracy rzucono go od razu na głęboką wodę. Efekt? Pewnie powyżej oczekiwań koleżanek bo nagle się okazało, że zadowolone klientki zaczęły się zapisywać do niego, zamiast do nich.

Łukasz bowiem traktuje kobiece włosy niczym glinę, z której można wyrzeźbić wspaniały posąg. Z dumą podkreśla, że do każdej klientki podchodzi indywidualnie i uwagi odnośnie jej fryzury czy barwy zapisuje w zeszycie, by być przygotowanym na kolejną wizytę. Okazuje się (co dla mężczyzny może nie być takie oczywiste), że aby uzyskać dany kolor włosów, nie wystarczy nałożyć na nie… no cóż, farbę z torebki. Kobiety widzą o wiele więcej barw i potrafią znaleźć kilkadziesiąt nazw odcieni tego, co dla mężczyzn i tak będzie włosami blond. Łukasz to rozumie i dostrzega różnice. Aby uzyskać oczekiwany kolor, eksperymentuje wcześniej łącząc różne barwy.

Nasz fryzjer przytacza historię jednej ze swoich klientek, dla której stworzył odpowiedni odcień łącząc – również w ilościach co do grama – osiem różnych farb. Wszystko sobie zapisał i teraz wie, jakie barwniki i w jakich ilościach ma przygotować przed kolejną wizytą. Oczywiście korygując je odrobinę o fakt, że przecież klientka przyjdzie do niego z włosami o kolorze już innym, niż miała wchodząc do salonu poprzednim razem.

Ewolucja

Takim podejściem, oddaniem i wczuciem się w potrzeby klienta Łukasz zyskuje coraz większą popularność. W końcu osoba, która przychodzi do fryzjera, nie siada u niego na fotelu dlatego, że jest miły, przystojny czy sympatyczny – oczekuje dobrze wykonanej usługi, płaci za fryzurę w której ma się dobrze czuć. Zrozumienie tego zdaje się być jednym z kluczy do sukcesu.

Kolejnym naturalnym krokiem mogło być tylko przejście na własny biznes. W końcu im dłużej pracujesz dla kogoś tym silniej dochodzisz do wniosku, że najlepiej jest pracować dla siebie. Tym bardziej, że atmosfera w salonie zaczęła się psuć. Uczeń przerósł mistrza, można odnieść wrażenie. Wynegocjowane warunki zatrudnienia oraz zdolność zjednywania sobie klientów, a przede wszystkim klientek sprawiły, że na Łukasza zaczęto patrzeć z zawiścią. Człowiek człowiekowi wszak zawsze był wilkiem.

Szczęśliwie, pojawiła się nowa propozycja. Taki półśrodek między pracą dla kogoś, a posiadaniem własnego salonu kosmetycznego – czyli wynajęcie stanowiska w czyimś lokalu. Jak się okazało, to bardzo popularna metoda zarobku we fryzjerskiej branży. Jesteś sam sobie panem, sam ustalasz godziny i warunki pracy, musisz jedynie płacić pewną stawkę i pracować w myśl ustalonego kompromisu, jeśli nie wynajmujesz całego salonu dla siebie. Jeśli w salonie pracuje kilku fryzjerów to niezdrowym i niepraktycznym by było, aby każdy z nich wyceniał strzyżenie na inną kwotę. Pewien standard trzeba utrzymać, z pożytkiem dla wszystkich. Poza tym jednak, hulaj dusza, piekła nie ma!

Początki? Zawsze są trudne. Trzeba odnaleźć się w nowym środowisku, opracować styl pracy, zasady inwestycji. Przecież trzeba mieć swój sprzęt, farby, może fotel czy szafkę na rzeczy. Trybiki zaczynają intensywniej pracować, gdy pojawia się świadomość samostanowienia. Nie przychodzisz już na ustalone przez szefa godziny. Ustalasz je sam i dbasz o to, by każdy twój krok, gest, posunięcie czy wydatek był z korzyścią dla całego przedsięwzięcia. Pracujesz już w końcu na własną markę i tylko tym możesz przyciągnąć klientów.

No właśnie, klienci. Budowanie bazy stałych bywalców Łukasz rozpoczął lata wcześniej, gdy stworzył prowizoryczne stanowisko fryzjerskie u siebie w domu, gdzie strzygł znajomych. Zadowolona z jego kunsztu i skrupulatności klientela podążała za nim od tamtej pory na różne krańce Warszawy, rezygnując z ryzyka oddawania swych czupryn w ręce niesprawdzonych mistrzów maszynki. A skoro im efekt odpowiadał, to polecali Łukasza znajomym. Do tego dochodziły osoby, które trafiały do salonu z ulicy, przechodząc akurat obok. I tak interes zaczął nabierać rozpędu.

Miejsce pracy to oczywiście kolejna ważna kwestia. Tak jak w przypadku większości inwestycji, lokalizacja ma istotne, jeśli nie kluczowe znaczenie w drodze do sukcesu. W branży fryzjerskiej, stałych klientów oraz przybyszów z polecenia można mieć sporo, niemniej jednak nie sposób oprzeć na nich całego interesu. Dlatego istotnym jest, aby w dane miejsce bez problemu mogli trafić przypadkowi przechodnie, osoby zainteresowane widocznym w oknie szyldem. Stąd też pierwsze indywidualne podrygi nie przyniosły wymaganego efektu. Wszystko rozbijało się o umiejscowienie wynajmowanych lokali, przyciągające niewielu nowych klientów. Mało kto jednak odnosi sukces już na samym początku działalności. Łukasz nie planował się zrażać. Wiedział, że należy wyciągać wnioski i cierpliwie przeć do przodu. Tak właśnie działa na co dzień, kierując się realizmem, wytrwałością i staropolskim „mierz siły na zamiary”.

Fryzjer z powołania

Aktualnie wynajmuje stanowisko fryzjerskie w jednym z salonów na warszawskim Śródmieściu, obok miejsca, w którym jeszcze niedawno stała historyczna Hala Koszyki. Miła odmiana od nowoczesnych, lśniących salonów kosmetycznych. Dobry dojazd z każdego punktu w mieście, co jest bardzo ważne, bo jego stałym klientom lokalizacja też musi pasować. Ponadto, perspektywy rozwoju. Ruch na ulicy obok powoduje, że coraz to ktoś zagląda i pyta o możliwość zapisania wizyty. Ponadto, wśród tych starych kamienic czuć klimat dawnej Warszawy. Ciepło, przyjemnie, nieocenione oderwanie od codziennego pośpiechu. Z fryzjerami można porozmawiać, bez problemu złapać z nimi wspólny język. Przyjacielska atmosfera też przecież powoduje, że klienci chętnie wracają. Dla Łukasza to dodatkowa korzyść. Z czasem coraz trudniej spotkać się ze znajomymi. Dzięki pracy fryzjera i stałym odwiedzinom dawnych przyjaciół, może łączyć przyjemne z pożytecznym. Średnio co miesiąc koledzy sprzed lat zasiadają na jego fotelu, oddając swe fryzury we wprawione ręce. Przez godzinę mogą spokojnie się pośmiać, powymieniać spostrzeżenia, pogadać co u kogo słychać. Przecież w dzisiejszym życiu godzina rozmowy miesięcznie to często znacznie więcej czasu, niż wiele osób może poświęcić swoim nawet najbliższym znajomym. A Łukasz dodatkowo zawsze wie, jakie u kogo są nowiny.

Historia Łukasza pokazuje, jak ważne jest oddanie swojej pasji. Poświęcenie, cierpliwość, uparte dążenie do sukcesu. A także, przysłowiowa umiejętność przyjmowania wszystkiego na klatę, czyli nie poddawanie się porażkom. To nie tylko opowieść o fryzjerze, jak może wyglądać jego droga i na jakie przeszkody powinien uważać, ale uniwersalne spojrzenie na wolę samodoskonalenia jednostki. Nasz fryzjer poznał na swej drodze to, z czym wielu z nas miało do czynienia albo co wielu z nas jeszcze czeka: nieuczciwych i chamskich pracodawców, pracę za grosze bez jakiejkolwiek formalnej umowy, bezprawnie obniżane wypłaty, zawiść i złośliwe zachowania, a nawet próby oczernienia przez współpracowników. Dowiedział się, że życie weryfikuje idylliczne spojrzenia. Ale nauczył się też, że nie ważne, ile przeszkód by było na drodze, wszystkie należy pokonywać i walczyć dalej o swoje. Fryzjerstwo stało się dla niego pasją, poza którą liczą się tylko wspierająca go żona i wspaniałe córeczki, a także codzienne, poranne treningi. Jest oddany swojemu zajęciu i idzie do przodu, nie zważając na niedogodności. Miły, grzeczny i stonowany – zawsze ma plan kolejnego kroku.

Łukasz odnalazł swój pomysł na życie już dawno temu. Kolejne lata utwierdzały go tylko w przekonaniu, że postąpił słusznie. Ani razu nie zwątpił w to, że obrał odpowiednią drogę, pomimo iż z początku nikt w niego nie wierzył, a on sam wyglądał bardziej na chłopaka z osiedla niż na mistrza nożyczek. Jego historia może być inspiracją dla każdego, kto nie jest pewny siebie i ma wrażenie, że do swej pasji nie do końca pasuje. Uczy, że życiowych idei nie warto odrzucać bez wykonania pierwszego kroku. Może się przecież okazać, że luźny pomysł stanie się trafionym sposobem na życie.

Fot.: pxhere.com